17.11.2012
Jestem
już z powrotem w Tuluzie, po 2 tygodniach spędzonych w Gdańsku. Było
fantastycznie, ale ten blog jest by pisać o Francji, więc pominę moje
wspomnienia z Polski ;)
Lot
miałam we wtorek, 6 listopada, o 7:35. Leciałam przez Frankfurt, który posiada
chyba największe lotnisko w Europie. I powiem szczerze – wrażenie robi, bo jest
jak jakaś ogromna galeria, ale to, ile człowiek musi się nabiegać, żeby znaleźć
terminal, bramkę, wszystko…. Koszmar. Wiec w całej podróży najbardziej zmęczyło
mnie latanie po frankfurckim lotnisku, a raczej terminalu.
W
piątek szykowało nam się kolokwium z Droit
international prive, więc w sumie od razu po przylocie przystąpiłam do
nauki ;D Ciężka sprawa, taka nauka z materiałów w obcym języku. Dobrze, że
prawo międzynarodowe jest spisane we wszystkich językach krajów zainteresowanych,
bo mogłam znaleźć polską wersję danej dyrektywy czy rozporządzenia, co już jest
pewnym ułatwieniem. No ale niestety nie ze wszystkim było tak łatwo.
Test
pisałyśmy w piątek. Na dobrą sprawę wyglądało to na jakiś egzamin, gdyż studenci
ze wszystkich TD zebrali się w wielkiej auli (bardzo ładnej, dostosowanej do
potrzeb niepełnosprawnych). Myślę, ze to bardzo sprawiedliwe, robić jeden duży
test dla wszystkich studentów danego przedmiotu. Nie ma potem pretensji ze ten
czy inny wykładowca jest mniej lub bardziej surowy, bo wszyscy mają te same
pytania. Na napisanie kolokwium mieliśmy aż 3 godziny (w Polsce egzaminy pisemne
potrafią trwać 15 minut, jak nie mniej). Dostaliśmy 2 kazusy i trzeba było je
rozwiązać, posługując się odpowiednimi aktami prawnymi, które można było wziąć ze
sobą.
Jeśli
chodzi o studentów we Francji, to różnią się oni trochę od polskich. Pierwsza
sprawa – są bardzo aktywni. Wydaje mi się, ze przede wszystkim wynika to z
innego sposobu prowadzenia ćwiczeń, albo wykładów, jeśli jest w mniejszych
grupkach. Zajęcia są po prostu dialogiem miedzy prowadzącym i studentami, co
jest bardzo kształcące – po pierwsze zmusza studenta do przygotowania się, po
drugie rodzące się w trakcie zajęć pytania pozwalają jeszcze bardziej zgłębić
dany temat, po trzecie bardzo ożywiają zajęcia, do tego stopnia, ze nawet ja –
jako osoba obcojęzyczna – chętnie chciałabym się w taką konwersację włączyć
(jeszcze jednak nie mam odwagi do wystąpień publicznych po francusku). Taka
forma zajęć bardzo różni się od naszych, gdzie najczęściej jest to monolog
prowadzącego i niemalże zero praktyki. Tutaj, we Francji, na początku każdych
zajęć rozdawane są kazusy do opracowania na zajęcia następne. Dzięki temu cały
czas coś się dzieje, nie ma monotonii, student wychodzi z zajęć nie znudzony, a
raczej zmotywowany. Oczywiście postawa studentów też jest nieco inna, ale
myślę, że wynika to właśnie z wpojonego sposobu współpracy z prowadzącym.
Co
dalej – studenci we Francji są bardzo dokładni. Generalnie, jeśli w ogóle robią
notatki ręczne, to piszą równo, używają zakreślaczy oraz – uwaga – korektora :D
To mnie zawsze rozśmiesza, bo ja po prostu skreślam jak coś źle napiszę, ale
nie – oni korektorują. Tak samo na egzaminie. Tam już oczywiście każdy pisał
ręcznie – od marginesu do marginesu, wykorzystując dany czas do maksimum. Nikt
się do siebie nie odwrócił, nie odezwał, nie wymienił porozumiewawczych
spojrzeń (miałam czas żeby to zaobserwować, bo z moją znajomością języka
skończyłam pisać nieco wcześniej ;))
Otrzymałam
niedawno pismo od CAFu, że brakuje im mojego oświadczenia, ze mam z czego żyć
we Francji. Ech. No chyba po to idę po zapomogę, bo nie mam z czego żyć,
logiczne, prawda? Ano chyba nie. No to skserowałam im moje napisane po
angielsku zaświadczenie z UG ze otrzymałam 2025 euro na semestr. Ponieważ
miałam czas tylko koło 16, to poszłam tam (z Karoliną, która też musiała
donieść zaświadczenie) i oczywiście natrafiłyśmy na piękną kolejkę. Co ciekawe,
w CAFie, mimo, że to instytucja wpomagająca finansowo, ciężko doszukać się
petenta, który wyglądałby na kloszarda. Przychodzą tu raczej ludzie dobrze
ubrani – często studenci, matki z dziećmi. A podobno w Tuluzie mają duży
problem z żebractwem, czego dziś się dowiedziałam. Heh, powinni do Polski
przyjechać ;D
Gdy w końcu doszłyśmy do okienka, uradowane dałyśmy pani po kopii dokumentu, pani przyjęła i podziękowała. Zapytała się jeszcze, czy te 2025 euro to na miesiąc mam…. Buahaha. No pewnie :) Już miałyśmy odchodzić od okienka, ale jeszcze coś mnie tknęło i zapytałam, ile nasz dokument będzie rozpatrywany. Pani z kwaśną miną stwierdziła, że no cóż, normalnie pewnie koło 2 tygodni, ale TEN JEST PO ANGIELSKU I TRZEBA BĘDZIE ŚCIĄGNĄĆ SPECJALISTĘ więc zapewne potrwa znacznie dłużej. Nogi się pode mną ugięły (przypominam, ze jest połowa listopada, a wniosek o kaskę składałyśmy pod koniec września bodajże). Widząc nasz wyraz twarzy pani zapytała, czy nie chcemy wniosku napisać odręcznie po francusku i ze wystarczy tylko zdanie „Zaświadczam, ze mam środki na utrzymanie się we Francji” (których nie mam, ale skoro od tego będą zależały moje wpływy na konto, mogę tak napisać :)). No cóż, wyszłyśmy z CAFu odetchnąwszy z ulgą, ze nie kazano nam wypełniać kolejnego formularza, a skończyło się tylko na krótkim oświadczeniu ;) Teraz już nie pozostaje nam nic, tylko czekać na pieniądze.
ps. W sumie to z tą kase nie jest aż tak źle. Tzn nie byłoby, gdybym swoich pieniedzy nie wydawała na NIEODZOWNĄ garderobę ;) Ale no jak można nie kupować sobie ciuchów we Francji, kraju, gdzie szyk i styl wiodą prym? No nie da rady ;)
-----------------
ekhm, specjalne pozdrowienia dla Krzysia J., który o powstanie tego posta męczył mnie od ładnych kilku dni :) Dzięki za motywację ;D
Gdy w końcu doszłyśmy do okienka, uradowane dałyśmy pani po kopii dokumentu, pani przyjęła i podziękowała. Zapytała się jeszcze, czy te 2025 euro to na miesiąc mam…. Buahaha. No pewnie :) Już miałyśmy odchodzić od okienka, ale jeszcze coś mnie tknęło i zapytałam, ile nasz dokument będzie rozpatrywany. Pani z kwaśną miną stwierdziła, że no cóż, normalnie pewnie koło 2 tygodni, ale TEN JEST PO ANGIELSKU I TRZEBA BĘDZIE ŚCIĄGNĄĆ SPECJALISTĘ więc zapewne potrwa znacznie dłużej. Nogi się pode mną ugięły (przypominam, ze jest połowa listopada, a wniosek o kaskę składałyśmy pod koniec września bodajże). Widząc nasz wyraz twarzy pani zapytała, czy nie chcemy wniosku napisać odręcznie po francusku i ze wystarczy tylko zdanie „Zaświadczam, ze mam środki na utrzymanie się we Francji” (których nie mam, ale skoro od tego będą zależały moje wpływy na konto, mogę tak napisać :)). No cóż, wyszłyśmy z CAFu odetchnąwszy z ulgą, ze nie kazano nam wypełniać kolejnego formularza, a skończyło się tylko na krótkim oświadczeniu ;) Teraz już nie pozostaje nam nic, tylko czekać na pieniądze.
ps. W sumie to z tą kase nie jest aż tak źle. Tzn nie byłoby, gdybym swoich pieniedzy nie wydawała na NIEODZOWNĄ garderobę ;) Ale no jak można nie kupować sobie ciuchów we Francji, kraju, gdzie szyk i styl wiodą prym? No nie da rady ;)
-----------------
ekhm, specjalne pozdrowienia dla Krzysia J., który o powstanie tego posta męczył mnie od ładnych kilku dni :) Dzięki za motywację ;D