15.12.2012
Długo
nic nie pisałam, gdyż przez ostatnich kilka tygodni nie robię nic innego, tylko
siedzę nad książkami. Ten, kto mówi, ze Erasmus to wieczne imprezy i zero
zmartwień, ten chyba nie mówi o Erasmusie w Tuluzie. Ale o tym później. Bo mimo
tej całej nauki znalazłyśmy z dziewczynami chwilę czasu na wizytę w Airbusie,
czyli fabryce jednych z najsławniejszych modeli samolotów.
Pojechałyśmy
linią metra A na stację Arene, gdzie
przesiadłyśmy się w tramwaj (po raz pierwszy widziałam w Tuluzie tramwaje ;)),
a przystanek ulokowany był koło ichniejszego odpowiednika polskiego „falowca”.
Jechałyśmy około pół godziny, wysiadłyśmy na trzecim przystanku od końca, po
czym skierowałyśmy się na lewo. Tamtejszą okolicę można spokojnie porównać do
gdańskiej Orunii Górnej – przestrzeń, nowe budownictwo i wieje jak w Kieleckiem
;) Już z pewnej odległości widać silniki i ogony samolotów. Umówione byłyśmy z francuską grupą na 15:00,
ale udało nam się wejść z grupą oprowadzaną po angielsku, o 14:30. Za wejście
płaciłyśmy 8 euro (grupa zorganizowana), natomiast kupując indywidualnie byłoby
to 10 euro. Niestety, fotografowanie jest zakazane, więc musiałam swojego
Nikona zostawić u pani w recepcji. Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od pomieszczenia z
modelem kokpitu airbusa – było mnóstwo ekranów, przycisków, zegarów i innych
samolotowych gadżetów. Na ekranach puszczony był film z pierwszego lotu pierwszego
airbusa A380 (największego z Airbusów, o podwójnej liczbie okien), czyli widać
było pilotów oraz ujęcia samolotu jak kołuje oraz unosi się po raz pierwszy.
Naszym przewodnikiem była (najpewniej) Włoszka, która perfekcyjnie mówiła po
angielsku (oczywiście po francusku też). Opowiadała trochę o historii Airbusa,
o tym, dlaczego fabryki są aż w 4 krajach: Francji, Wielkiej Brytanii,
Hiszpanii i w Niemczech. Bardzo ciekawy był plan z rozrysowanymi trasami i
sposobem transportu poszczególnych części samolotów. Wykorzystywana jest droga
powietrzna, wodna i lądowa – w końcu jakoś części, a niekiedy i cały samolot
musi dotrzeć z państwa do państwa.
Po
wizycie w modelu kadłuba przejechaliśmy autokarem do ogromnej hali, gdzie
składane były samoloty. Wjechaliśmy na pierwsze piętro, skąd, zza szyby, mogliśmy
podziwiać budowę dwóch airbusów oraz miejsce na trzeciego. Jeżeli na nikim nie
zrobiło to wrażenia, to wystarczy podać, że model A380 jest to prawdziwy
olbrzym – ma 80 metrów długości i prawie tyle samo metrów rozpiętości skrzydeł.
Jeżeli w jednej hali było miejsce na 3 airbusy, to – wierzcie mi lub nie – ale hala
była naprawdę wielka. Przewodniczka opowiadała, że produkuje się do 3 samolotów
w miesiącu. To, co chcą osiągnąć, to 4 airbusy na miesiąc. Pewnie ciekawi Was,
po co taka prędkość, po co komu tyle samolotów? Otóż, na przykład Emiraty
Arabskie zamówiły ostatnio 180 egzemplarzy… i oczywiście chcą je otrzymać jak
najszybciej. Robi wrażenie? Robi, tym bardziej, jeżeli cena jednego A380 to 319
milionów dolarów ;) (W sam raz na prezent urodzinowy, chyba zamówię sobie
jeden na swoje ;D). Bardzo chętnie weszłabym na halę, zobaczyć warsztat „od
kuchni”, ale niestety było to niedozwolone. Co więcej, ponieważ akurat była
sobota, nie było widać nikogo pracującego przy samolotach. Przewodniczka jednak
zapewniła nas, że w tygodniu także nie widać zbyt wielu robotników, gdyż
większość prac wykonywana jest wewnątrz samolotu.
Z punktu widokowego przeszliśmy na balkon, skąd widać było kilka innych samolotów stojących na wolnym powietrzu. Widać było m.in. concorda, ale też A380, który przyjechał z Niemiec i miał pomalowany tylko ogon, a reszta kadłuba czekała na pomalowanie. Dlaczego tak niekompletnie? Otóż, jak wcześniej wspominałam – fabryki są w różnych częściach Europy. W Niemczech akurat produkuje się ogony oraz maluje. Więc po przetransportowaniu pomalowanego już ogona, składa się wszystkie części we Francji, a następnie samolot znów jedzie do Niemiec, gdzie kontynuuje się malowanie reszty. Muszę tu dodać, tak na marginesie, że w pewnym momencie nasz wzrok został przykuty przez coś, co poruszało się w niewielkim kanale koło hali. Okazało się, ze to ogromny, półmetrowy, brązowy szczur ;) Szczerze mówiąc, bardzo ładny. Podeszliśmy bliżej, żeby się przypatrzyć, ale niestety zniknął w kanale.
Po
opuszczenie hali autokar przewiózł nas do punktu, gdzie zaczynaliśmy
zwiedzanie, lecz tym razem przeszliśmy do budynku obok, gdzie skonstruowano makietę
A380 w skali 1:1. Można było zobaczyć i usiąść w wygodnych fotelach klasy
ekonomicznej, biznesowej i pierwszej (oczywiście różniły się fakturą i
wykonaniem, ale także ceną (od 400 dolarów do 1500 za parę)). Nowością jest open space między klasą ekonomiczną a
biznesową. Przydaje się szczególnie podczas długich, męczących podróży, gdy
trzeba rozprostować nogi, zamówić herbatę albo winko.
Zwiedzanie
zajęło nam koło dwóch godzin. Było ciekawie, aczkolwiek po super wrażeniach w Cite d’Espace czułyśmy lekki niedosyt po
wizycie w Airbusie. Dlatego zalecam odwrotną kolejność ;)