01.10.2012
Ha!
Już pierwszy października. W normalnych państwach zaczyna się dziś rok
akademicki ;D Ja natomiast za 24 dni wracam do Polski na ślub Roberta, ale
fajnie ;)
Co
tu dużo mówić, ostatni tydzień był pełen różnych doświadczeń dotyczących
Francji jako takiej, a na końcu wisienka ta torcie, ale o tym później. W
okolicach przedostatniego weekendu chciałyśmy pójść gdzieś coś zjeść.
Wybrałyśmy się koło godziny 14:30, bo przecież to jest najnormalniejsza pora na
obiad, prawda? Ano nie prawda. Bo widocznie Francuzi uznali, że nie będą się
przepracowywać, i zjeść obiad w restauracji będzie można jedynie w godzinach 12-14 oraz po godzinie
18:00. I to nie jest tak, że zamykane są np. te wykwintniejsze albo te
mniejsze. O, nie. Zamykane są niemalże WSZYSTKIE – „zamykane” pod względem
obiadowym, ponieważ wypić winko czy zjeść ciasteczko można ;) Nasz głód i
wściekłość sięgały zenitu. Znalazłyśmy w końcu jedną knajpkę, ale nie dość, ze
ceny były dość wysokie, to jeszcze miałyśmy
wybór ograniczony do 2 dań…. Jak w jadłodajni jakiejś… To już u nas w
stołówce akademickiej mamy większe menu. Skończyłyśmy nasze poszukiwania w
sposób żałosny, bo w Maku… No ale zjadłyśmy sałatkę, zdrową ;D Później, jak
rozmawiałam z Francois, to mi powiedział, że takie zamykanie knajp to tylko na
prowincji, nie do pomyślenia w Paryżu (przypominam, że wszystko, co nie jest
Paryżem, jest prowincją).
Muszę
ponadto skorygować swoje stanowisko odnośnie mody. Oczywiście, ludzie są tu
ubrani dobrze, ale są pewne wyjątki. Spróbuję to wszystko ładnie pogrupować.
1.
„Zwyczajni”, czyli po prostu dobrze ubrani, o
nich pisałam wcześniej.
2.
Dresiki, lumpki – najczęściej czarnoskórzy i
„beżowi” (nie obrażając nikogo), rzadko innej nacji (a nacji jest tu
niezliczenie wiele). Noszą dresy, często nieco przykrótkie, obowiązkowo mają
brylant w uchu (płeć męska, bo nie widziałam nigdy kobiety tak ubranej), wyraz
twarzy przypomina mi naszych rodzimych, polskich cwaniaków. Od takich lepiej
się trzymać z daleka, jak widzę w metrze to staję po drugiej stronie wagonika
3.
Pewne siebie – chodzi o dziewczyny/kobiety
czarnoskóre, które przy całej swojej fizjonomii (bardzo duża, nieproporcjonalna
do reszty ciała pupa, często też ogólnie duży rozmiar bądź otyłość) nie
przejmują się tym absolutnie i ubierają to, na co mają ochotę. Być może
wychodzi moja zaściankowość (bue-he-he), ale nie podoba mi się, jak panie te
naciągają na siebie legginsy, a na górę przykrótką bluzeczkę ;) Widok dość
kiepski, ale grunt, ze one się dobrze czują
4.
We własnym świecie – czyli ubrani dziwnie,
aczkolwiek tworzy to pewną określoną całość. Zdają się być spokojni, często coś
czytają
5.
Anarchiści – czyli moja pierwsza ulubiona grupa.
Charakteryzują się tym, że ubrani są w straszne łachmany, najczęściej w
kolorach beżowych, szarych. Każda część garderoby jest albo porwana, albo
pognieciona, czasem lekko brudna, zwisa na nich, bo zwykle jest niedopasowana. W
90% posiadają co najmniej jednego psa, po prostu chodzą z nimi wszędzie. Psiaki
zadbane, a oni sami wydają się być szczęśliwi, choć trochę mnie przerażają.
Mamy z Karoliną taką teorię, że po prostu to, jak wyglądają, jest wyrazem
sprzeciwu względem konsumpcjonizmu. Jak mi się uda dotrzeć do źródeł, to potwierdzę
lub zrewiduję ten pogląd
6.
HITY – czyli moja druga ulubiona grupa. Są to
ludzie, którzy po prostu ubrani są dobrze, a;e jest jeden, dwa elementy
kompletnie z kosmosu. Przykładem mogą być osoby noszące puchowe kamizelki z
futerkiem w 30 stopniowym upale ;) Nie zapomnę dwóch sytuacji, jednej w
autobusie, a drugiej w metrze.
Najpierw
wracałam z Karoliną z klubu, koło nas siedzi grupka dość przystojnych
Francuzów. Wszyscy dobrze ubrani, szczególnie jeden zwrócił moją uwagę, bo dużo
mówił. W celu dokonania lepszego rekonesansu spojrzałam na jego stopy (tak,
mężczyznę poznaje się po dłoniach i butach, w większości :P)…. i zamarłam.
Zamiast jakichś pantofli albo innych butów, były rozciapciane klapki (coś w
stylu kubotów) oraz… grube, wełniane, białe (ale tylko na górze, bo na dole
brudne) skarpety, sięgające do połowy łydki. Zaczęłyśmy snuć różne teorie, co
mogło kierować owym chłopakiem, że ubrał to coś. Moją teorią jest „gruby b4” i „pijacka
beka” z faktu ubrania wełnianych skarpet niemalże w środku lata (tak, tu nadal
jest 25-30 st), ale gdyby tak było, to pewnie po wytrzeźwieniu by je zdjął. A
nie zdjął. Albo nie wytrzeźwiał ^^
Kolejna sytuacja - wracałam metrem z uczelni, i zatrzymaliśmy
się na jakiejś stacji, akurat w tym samym momencie zatrzymywało się metro w
drugą stronę. Patrzę przez szybę, i nie wierzę. To samo ! Z tym, że tym razem
patrzyłam na piękną dziewczynę, ciemne kręcone włosy za ramiona, opalona,
ubrana na sportowo, bluza, spodenki krótkie, dalej szczupłe długie nogi i….
skarpety…. i klapki…. Nie… I jechała zupełnie zadowolona z siebie. Może to też
jakaś ideologia? Nie wiem ;)
Myślę, że każdy Polak obowiązkowo powinien zaliczyć pobyt w
takim miejscu jak Tuluza. Nauczyłby się tolerancji i szacunku dla innych ras
oraz innego sposobu bycia. To niesamowicie otwiera oczy i umysł.
Właśnie przypomniał mi się jeden szczegół dotyczący
mentalności Francuzek. Ale od początku. Mam tu kolegę Thomasa, który wydaje się
być bardzo uczuciowy. Opowiada mi często o swoich zawodach miłosnych, ostatnio
o jednej Szwedce bodajże, która ciągle „crush him down”… No i pewnego dnia po
imprezie Thomas napisał do mnie na fejsie, że wczoraj stałam od niego 2 metry i
że machał do mnie a ja nic i jest mu przykro… ;) Ja zdziwiona pytam się go,
czemu nie podszedł i się nie przywitał, bo go nie widziałam po prostu. I wtedy
właśnie wyszła prawda o Francuzkach. Mianowicie, tutejsze kobiety są czasem na tyle
podłe, że mimo, że normalnie rozmawiają z mężczyznami na jakichś fejsbókach czy
innych komunikatorach, to na żywo potrafią potem ich po prostu zignorować,
perfidnie olać. Biedny Thomas myślał, że ja też taka jestem ;D No cóż, już nie
mówię, jakie świadectwo wystawia to Francuzkom, ale spoko… Także chłopaki,
uważajcie, jeśli jedziecie na podbój francuskiej płci pięknej ;)
ps. A "wisienka na torcie" będzie jednak w następnym poście" :P