14.09.2012
W piątek
wstałam później niż zwykle, bo o 11:00. Umówiłyśmy się z Karoliną na mały
shopping i zwiedzanie miasta w jednym – w końcu musimy wiedzieć, gdzie co się
znajduje w mieście, w którym spędzimy kolejne 90 dni.
Trafiłyśmy
najpierw na Batę, gdzie rozpoczęłam poszukiwania butów na jesień. O dziwo, w
porównaniu do cen w Polsce, po przeliczeniu są one tam takie same lub podobne.
Torebka, którą sobie upatrzyłam, kosztowała 39,90 euro, czyli mniej więcej tyle
samo co w Polsce (ok. 160 zł). Co do butów – identycznie. Karolina mówiła
natomiast, że kupiła w H&M w Tuluzie spodnie, które po przeliczeniu
kosztowały dokładnie tyle samo, co w Polsce. Konkluzja jest jedna, i to dość
smutna – we Francji ludzie ubierają się za grosze. To trochę tak, jakby moja
skórzana torba kosztowała 40 zł… Brzmi jak bajka? No cóż, tutaj to
rzeczywistość ;)
Swoje
dalsze kroki skierowałyśmy na cudowną uliczkę
St Rome, pokrążyłyśmy po niej jakąś godzinkę. Wypatrzyłam buty, ale
wstrzymałam się z kupnem, bo sezon jeszcze się w sumie nie zaczął, więc później
wybór będzie jeszcze większy. Uliczka St
Rome usiana jest małymi sklepikami w stylu butików, jakie można spotkać
koło Hali w Gdańsku Głównym. Jeden koło drugiego, praktycznie same ciuchy, buty
i biżuteria. Gdzieniegdzie coś do jedzenia. Najczęściej spotykane ceny butów to
20 – 50 euro, ciuchów 10 - 50 euro. Zdarzają się też oczywiście ekstrawaganckie
sklepy, gdzie ceny nie schodzą poniżej 90 euro, ale są w znacznej mniejszości.
W
ogóle, co do mody we Francji. Uwaga – nie spotkałam tu osoby źle ubranej. Ta
różnica uderza człowieka od razu po przyjeździe tutaj. Raczej nie zdarzają się
tu osoby popełniające ubraniowe faux pas (skarpety czy rajstopy do sandałów, adidasy
do spódniczki, elegancja koszula do dresu itd.), a także ubrane niemodnie (typowej
„flaneli z PG” tu się nie spotka). Najbardziej pod wrażeniem jestem starszych
pań i facetów w ogóle. Przede wszystkim dlatego, że:
1.
Starsze panie w niczym nie przypominają naszych
polskich babuleniek, które chodzą przez cały rok w kraciastej prostej spódnicy
i chustce na głowie, bo uważają, że i tak nikt na nie nie patrzy, więc po co
mają dobrze wyglądać
2.
Starsze panie noszą się modnie – niekoniecznie drogo
– ale nadążają za trendami, jednocześnie nie ubierają legginsów w cętki, co się
niestety u nas także zdarza
3.
Ich mężowie nie drepczą za nimi w kultowych
klapkach kubotach, ani nie noszą przesiąkniętych naftaliną półwiecznych
marynarek, lecz ubierają miłe dla oka pola, lniane spodnie i półbuty
4.
Faceci natomiast – nie dość, że przystojni, to
jeszcze niesamowicie ZADBANI. Matko, dlaczego tak nie ma w Polsce? DLACZEGO?
Przecież połowa urody mężczyzny, to jego sposób ubierania się. Nie nosi się tu
powyciąganych bluz z kapturem, które pamiętają czasy gimnazjum. Nie ma dzikich
metalowców z włosami do pasa, pobrzękujących łańcuchami i w glanach, ani drechów
(wyjątek stanowią czarnoskórzy, ale to zupełnie inna historia) – wydaje mi się,
że Francuzi w pewnym wieku po prostu z tego wyrastają. Wg mnie to dobrze ;)
Choć każdy może mieć inne zdanie.
Do
tego wszystkiego Francuzi pięknie pachną. Na początku, jak przyjechałam,
zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak mocno czuję zapachy i od czego to zależy.
Po jakimś czasie, razem z dziewczynami, doszłam do wniosku, że to jest po
prostu kwestia tego, że Francuzi używają perfum w ilości znacznie większej niż
Polacy. I nie, nie znaczy to, ze się nie myją ;) Po prostu lubią ładnie
pachnieć. I to też jest cudowne. Aha, antyperspirantów też używają, bo mimo
gorącego klimatu, ani razu nie czułam nieprzyjemnych zapachów, w odróżnieniu do
tych w polskich autobusach na przykład…. No cóż, co kraj, to obyczaj ;)
Fotki:
https://picasaweb.google.com/100636724021697064035/Tuluza?authuser=0&authkey=Gv1sRgCKCrk5nVuJC3YA&feat=directlink
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz