13.09.2012
W
czwartek rano było jeszcze gorzej niż w środę, ponieważ było jeszcze chłodniej
i... padało. A ja oczywiście w Polsce wypakowałam swoją parasolkę, bo miałam
nadbagaż! No cóż, okutałam się chustką, założyłam płaszczyk wiosenno-jesienny i
ruszyłam do Maka. Stanęłam na przystanku, już trochę przemoczona, gdy nagle
zorientowałam się, że nie mam portfela a wraz z nim swojego biletu… No cóż, kto
nie ma głowie, ten ma w nogach, wróciłam się, zmieniłam chustę na suchą,
wzięłam portfel i znów ruszyłam na przystanek. Właściwie, to zapomnienie
portfela było znaczące, ponieważ w Maku cały czas trwała awaria, więc równie
dobrze mogłam w ogóle nie wychodzić. Na szczęście poratowała mnie Karolina,
która ma neta dzięki hasłu otrzymanemu w spadku po naszym wspólnym znajomym,
który był w Tuluzie rok wcześniej.
Na
12:30 miałyśmy wykład droit europeen.
Wykładowca całkiem miły, mówił wyraźnie i dość wolno (połowa osób na sali to
były Erasmusy), ale i tak było mi ciężko zrozumieć, więc wyłapywałam
poszczególne słowa i próbowałam złapać sens. Po pół godzinie zaczęła mnie boleć
głowa od ciągłego skupienia :P Nic dziwnego. Jedyny plus był taki, że przy tej
chłodnej pogodzie sale się nie zdążyły nagrzać i było czym oddychać ;)
Następny
wykład miałyśmy o 17:00, więc poszłam w przerwie do Carrefoura zakupić czajnik
za 10 euro (grzałka doprowadzała mnie już do szału), a następnie wróciłam do
akademika zrobić sobie obiad – po raz pierwszy od przyjazdu – własnoręcznie, od
początku do końca, jakby to powiedział Łukasz – „na partyzanta”. Sól pożyczona
od kolegi, olej od Karoliny, walka z grzejnikami, których kurki się nieco
wytarły i widać jedynie, gdzie jest 0, a reszty numerków już nie :P Ale obiad
wyszedł naprawdę smaczny (mimo całkowitego braku barw), więc nie jest jeszcze
tak źle.
Następny
wykład, philosophie du droit, był dla
mnie bardziej zrozumiały. Może dlatego, że profesor mówił o Sokratesie i
Platonie, o tym kim byli i co robili, o ich teoriach, a to jest w miarę
podstawowe słownictwo (podkreślam : w miarę), ale może też dlatego, że
zaczynałam się już osłuchiwać i zamiast pojedynczych słów zapisywałam normalne
zdania. Zobaczymy, jak będzie na następnych wykładach, czyli we wtorek ;)
Po
wykładzie poszłam na neta do Maka na Caffarelli,
gdzie – ku mojemu zdumieniu – nie było żywej duszy :P Tym lepiej dla mnie ;)
Około
21:30 natomiast wpadły do mnie dziewczyny z winkiem, chwile później Zielak, bo
się okazało, ze jest w Tuluzie na szkoleniu dla pilotów (cóż za zbieg
okoliczności ;)). Zabawiliśmy w pokoju do północy, po czym skierowałyśmy swoje
kroki do klubu Ramier (już bez Zielaka, bo grzecznie pojechał do hotelu, za to
zgarnęłyśmy po drodze mentora Karoliny – Pierre’a). Klub dość spory, ale
niestety, mimo, ze na plakatach było napisane, że to imprezka dla studentów, to
nie dość że było sporo liceum, to jeszcze musiałyśmy zapłacić 5 euro za weście i
po 1 euro za szatnię… Cóż, w życiu nie ma nic za darmo. Prawie ;) Tak czy owak,
bawiłyśmy się bardzo dobrze, nie licząc dwukrotnego złapania mnie za tyłek i
dość namolnego okazywania chęci nawiązania ze mną znajomości. Na szczęście
Pierre dawał sobie radę z obroną ;)
Fotki:
https://picasaweb.google.com/100636724021697064035/Tuluza?authuser=0&authkey=Gv1sRgCKCrk5nVuJC3YA&feat=directlink
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz