sobota, 15 września 2012

Le Ramier


13.09.2012

W czwartek rano było jeszcze gorzej niż w środę, ponieważ było jeszcze chłodniej i... padało. A ja oczywiście w Polsce wypakowałam swoją parasolkę, bo miałam nadbagaż! No cóż, okutałam się chustką, założyłam płaszczyk wiosenno-jesienny i ruszyłam do Maka. Stanęłam na przystanku, już trochę przemoczona, gdy nagle zorientowałam się, że nie mam portfela a wraz z nim swojego biletu… No cóż, kto nie ma głowie, ten ma w nogach, wróciłam się, zmieniłam chustę na suchą, wzięłam portfel i znów ruszyłam na przystanek. Właściwie, to zapomnienie portfela było znaczące, ponieważ w Maku cały czas trwała awaria, więc równie dobrze mogłam w ogóle nie wychodzić. Na szczęście poratowała mnie Karolina, która ma neta dzięki hasłu otrzymanemu w spadku po naszym wspólnym znajomym, który był w Tuluzie rok wcześniej.

Na 12:30 miałyśmy wykład droit europeen. Wykładowca całkiem miły, mówił wyraźnie i dość wolno (połowa osób na sali to były Erasmusy), ale i tak było mi ciężko zrozumieć, więc wyłapywałam poszczególne słowa i próbowałam złapać sens. Po pół godzinie zaczęła mnie boleć głowa od ciągłego skupienia :P Nic dziwnego. Jedyny plus był taki, że przy tej chłodnej pogodzie sale się nie zdążyły nagrzać i było czym oddychać ;)

Następny wykład miałyśmy o 17:00, więc poszłam w przerwie do Carrefoura zakupić czajnik za 10 euro (grzałka doprowadzała mnie już do szału), a następnie wróciłam do akademika zrobić sobie obiad – po raz pierwszy od przyjazdu – własnoręcznie, od początku do końca, jakby to powiedział Łukasz – „na partyzanta”. Sól pożyczona od kolegi, olej od Karoliny, walka z grzejnikami, których kurki się nieco wytarły i widać jedynie, gdzie jest 0, a reszty numerków już nie :P Ale obiad wyszedł naprawdę smaczny (mimo całkowitego braku barw), więc nie jest jeszcze tak źle.

Następny wykład, philosophie du droit, był dla mnie bardziej zrozumiały. Może dlatego, że profesor mówił o Sokratesie i Platonie, o tym kim byli i co robili, o ich teoriach, a to jest w miarę podstawowe słownictwo (podkreślam : w miarę), ale może też dlatego, że zaczynałam się już osłuchiwać i zamiast pojedynczych słów zapisywałam normalne zdania. Zobaczymy, jak będzie na następnych wykładach, czyli we wtorek ;)
Po wykładzie poszłam na neta do Maka na Caffarelli, gdzie – ku mojemu zdumieniu – nie było żywej duszy :P Tym lepiej dla mnie ;)

Około 21:30 natomiast wpadły do mnie dziewczyny z winkiem, chwile później Zielak, bo się okazało, ze jest w Tuluzie na szkoleniu dla pilotów (cóż za zbieg okoliczności ;)). Zabawiliśmy w pokoju do północy, po czym skierowałyśmy swoje kroki do klubu Ramier (już bez Zielaka, bo grzecznie pojechał do hotelu, za to zgarnęłyśmy po drodze mentora Karoliny – Pierre’a). Klub dość spory, ale niestety, mimo, ze na plakatach było napisane, że to imprezka dla studentów, to nie dość że było sporo liceum, to jeszcze musiałyśmy zapłacić 5 euro za weście i po 1 euro za szatnię… Cóż, w życiu nie ma nic za darmo. Prawie ;) Tak czy owak, bawiłyśmy się bardzo dobrze, nie licząc dwukrotnego złapania mnie za tyłek i dość namolnego okazywania chęci nawiązania ze mną znajomości. Na szczęście Pierre dawał sobie radę z obroną ;)





Gdy zbliżała się 3:00 postanowiliśmy wrócić, także złapałyśmy swoje kurtki i wyszłyśmy przed klub, gdzie miał zajechać autobus. Nagle zrobił się straszny tłok, autobus się zjawił i zaczęła się walka o miejsca (nie, że siedzące, ale w ogóle o miejsca w autobusie!). Tłum napierał, kotłował się, kto zdołał wejść do autobusu tego po prostu wciągało do środka. Niestety, zostałyśmy rozdzielone – Martę porwał tłum w autobusie, a my z Karoliną zostałyśmy na zewnątrz, czego koniec końców nie żałowałyśmy, bo po 15 minutach miałyśmy komfortowy transport Noctambusem, aż pod sam akademik ;) Pierre natomiast wsiadł na rower na kartę i pojechał do domu.

Fotki:
https://picasaweb.google.com/100636724021697064035/Tuluza?authuser=0&authkey=Gv1sRgCKCrk5nVuJC3YA&feat=directlink

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz