24.09.1012
Ciąg
dalszy poprzedniego posta.
Zupełnie
zapomniałam opisać środową imprezę, a jest to wątek dość istotny, ponieważ w
Polsce rzadko spotykany. Mianowicie, wybrałyśmy się z dziewczynami do
kluborestauracji iBar. Dziewczęta wchodziły za darmo, panowie bulili całe 12
ojro. A co w zamian? Darmowe jedzenie bez ograniczeń (2 rodzaje mięs, w tym
królik, dalej ryż, mnóstwo sałatek, warzyw, bagietek) oraz darmowe picie
(system był taki, że przy wejściu dostawało się bilecik, który wymieniało się w
barze na kubeczek i póki miało się własny kubeczek -„plastic glass”, jak powiedział
nasz kolega Fer - barman lał, na co miało się ochotę – poncz, wino, szampana,
drinka…). A to wszystko od 18:00 do 22:00. Idąc na tę imprezkę myślałam, że
będą same laski, a faceci – jeśli w ogóle będą, to jacyś zdesperowani (bo to
taki odpowiednik ladies night, tylko słono płatny dla facetów). Jakież było
moje zdziwienie, jak zobaczyłam, że większą część tłumu oczekującego na wejście
do klubu stanowili faceci! Z drugiej strony, we Francji, aby dobrze zjeść,
trzeba wydać 15-20 euro, aby wypić, to już w ogóle, więc myślę, ze faceci
traktują to po prostu jako tanią ale dobrą jadłodajnię, gdzie można się jeszcze
napić i potańczyć ;)
Po
22:00, kiedy skończyły się darmowe rarytasy, a na parkiecie zagęściło, co
spowodowało jeszcze większy wzrost temperatury (tak, proszę państwa, kolejne
miejsce, gdzie nie ma klimy, a być zdecydowanie powinna…), przeniosłyśmy się do
leżącego vis a vis pubu Snapper Rock. Hehe to była dość niesamowita zmiana
klimatu – z bardzo „posh” i „stylish” na typowy underground, gdzie grają The Muse,
Chase&Status i podobne. Cudnie :) Stad też właśnie przyniosłyśmy owe rogi
renifera – w sumie zupełnie nie wiem, z jakiej to okazji. U nich wszystkie pory roku wyglądają
podobnie, więc może nieco im się pomyliło :)
Ponieważ
nie chciałyśmy znów koczować w oczekiwaniu na pierwsze metro, mimo bardzo
fajnej imprezki zawinęłyśmy się na metro o 24.
21
września natomiast poszłyśmy na 8 rano na zajęcia. Było bardzo ciężko :P Nawet
mimo tego, ze znowu były to Libertes
publiques. Niestety okazało się, że następny wykład, jaki jest o 9:30, jest
w zupełnie innym budynku, oddalonym o jakiś kilometr, może dwa (o czym
dowiedziałyśmy się na 2 minuty przed wykładem), więc zdecydowałyśmy się coś
zjeść tudzież wypić kawę, gdyż atmosfera była naprawdę senna. Za to bardzo
grzecznie już poszłyśmy na wykład o 11:00, tym razem był już w sali, w której
być powinien.
Po
powrocie do domu okazało się, że w końcu przysłali mi grant ! Byłam całkowicie
uszczęśliwiona, bo we Francji byłam już około 2 tygodni, i nie było łatwo :D
Nie pamiętam, czy pisałam o wielkości grantu – jest to 450 euro na miesiąc.
Dużo, mało? Ciężko powiedzieć, w przeliczeniu na złotówki to całkiem sporo –
jak wypłata w Polsce, ale tutaj przecież jest Francja ;) Więc powiem tak – dam
radę :D Mam nadzieję, że to stypendium socjalne będzie jak najszybciej.
Oczywiście
pierwsze co zrobiłam, to skierowałam się na mały shopping do centrum. Chciałam
wrócić do tej galerii, w której zrobiłam zdjęcie owym dwóm torebkom. Nie
pamiętałam, gdzie się ona znajduje, ale stwierdziłam, że centrum nie jest aż
takie duże, i na pewno szybko znajdę. Aha… już. Łaziłam po „centrum” 1,5
godziny i mimo, że co kilka kroków pytałam się przechodniów o galerię, każdy
mówił co innego. Istny szał. Byłam zła, zmęczona i głodna, więc to, ze poznałam
kawał miasta nie stanowiło dla mnie większego pozytywu. Gdy już – serio – zniechęcona
wracałam na metro, zdecydowałam się skręcić w nieco inną uliczkę niż zwykle i…
no tak, oczywiści, wyłoniła się Galerie Lafayette. O dziwo, od razu odzyskałam
wszystkie siły ;) I tak oto w moje posiadanie weszła piękna torebka Guess <3
(dziewczyny, jeśli chcecie, mogę dla Was sprowadzić jakieś rzeczy, tutaj takie
markowe są dużo tańsze niż w PL :D. Różnica jest rzędu kilkuset złotych, np.
torebka, która kosztuje w PL 900 zł tutaj kosztuje 600 zł).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz