6.09.2012
Pobudka
o 5 rano nie jest tym, co lubię najbardziej, szczególnie jeśli wiem, że za
kilkadziesiąt minut rozstrzygnie się, czy wypuszczą mnie z kraju z konkretnym
nadbagażem… No ale jak, pytam się, JAK spakować się na pół roku mając w
dyspozycji jedynie 23 kg bagażu „dużego” i 8 kg podręcznego? Ano nijak, chyba,
że człowiekowi potrzebne do życia jest tylko mydło, szczoteczka do zębów i po
jednej rzeczy z każdej części garderoby. Czyli definitywnie ja się nie zaliczam
;)
Całą
podróż na lotnisko siedziałam jak na szpilkach, a na pytania odpowiadałam
półsłówkami, na czym najbardziej chyba ucierpiał mój biedny Łukasz :P Na
szczęście przy odprawie, mając do wyboru dwie panie i pana, wybrałam to
ostatnie rozwiązanie i moje 24,5 kg poleciało bez dopłaty, a podręcznego nie
ważyli wcale (2 kg za dużo lekką ręką). Po drugiej stronie „taśmy prawdy”
poczułam taką ulgę, jak jeszcze nigdy.
Podróż
odbyła się bez przygód, spokojnie wylądowaliśmy w Monachium, bodajże
największym lotnisku w Europie. Gdy wsiadałam do samolotu do Tuluzy nagle
napadły mnie dość paniczne myśli „A czy na pewno mój bagaż leci razem ze mną?”
(dzięki, Ula :P) i na 5 minut przed wylotem poprosiłam bagażowego o przekopanie
się przez miliard bagaży w celu upewnienia się, ze mój nie znajduje się w
niewłaściwym samolocie. Na szczęście wszystko było ok, przemiły pan odnalazł
moją walizę. Cóż, przezorny zawsze ubezpieczony ;) No, teraz to już tylko witaj
Tuluzo.
Po
wylądowaniu zaczęłam krążyć po lotnisku w poszukiwaniu mojego bagażu,
znalezienie którego okazało się być nie lada wyzwaniem. Razem z innymi
współpasażerami tułaliśmy się od pasa do pasa, ponieważ żadnej informacji – na
którym z ośmiu pasów będą nasze bagaże – nie było. W końcu udało mi się swój
dorwać i skierowałam swoje kroki w kierunku wyjścia, by znów zacząć krążyć w
poszukiwaniu autobusu, który mógłby mnie zawieźć do centrum. Po około 20
minutach (!) ciągania dwóch napakowanych walizek w paskudnym upale, udało mi
się w końcu uzyskać informację, gdzie odjeżdża upragniony bus. Ze łzami w
oczach zapłaciłam 5 euro za przejechanie 1 przystanku… Po czym stwierdziłam, że
nie będę nic przeliczać bo popadnę w depresję ;)
Po
rozpakowaniu się z przerażeniem odkryłam, ze najwięcej miejsca w mojej walizce zajmowały
różnego rodzaju opakowania takie jak płyn do naczyń czy szampon, a ciuchy,
które wzięłam, to może marne 5% mojej szafy…. Zatrważające! :D Niestety pralnia
jest jedna na 3 akademiki, pralek jest 6 a do tego słono płatne… Więc chyba
zainwestuję w miskę :)
Wieczorem
Marta zaproponowała, aby wybrać się na integrację z innymi Erasmusami. Pojechałyśmy
do centrum i szłyśmy sobie wspaniałymi starymi uliczkami, pięknie oświetlonymi,
usianymi wieloma kafejkami, pubami i restauracjami. Doszłyśmy nad rzekę –
Garonę, a widok zapierał dech w piersiach. Idealny na randki ;) Niestety
koleżanka Marty trochę przekombinowała z tłumaczeniem, gdzie się znajduje cała grupa
i przez dobre 45 minut krążyłyśmy z brzegu na brzeg w poszukiwaniu głośnej
grupy międzynarodowej ;) W końcu się udało. Siadłyśmy nad brzegiem,
poczęstowano nas francuskim winem (było świetne, takie bardzo owocowe), dałyśmy
upust naszym talentom językowym… ^^ To jest tu cudowne, rozmawiamy we wszystkich
trzech językach na raz – a to z sobą, a to z francuzami a to z Erasmusami, po
angielsku.
Po powrocie położyłam się na moim ruchomym łóżku i zasnęłam snem kamiennym ;)
Fotki:
https://picasaweb.google.com/100636724021697064035/Tuluza?authuser=0&authkey=Gv1sRgCKCrk5nVuJC3YA&feat=directlink
kochana, a gdzie foti ? !
OdpowiedzUsuńzaraz będą, się wgrywają... ;)
OdpowiedzUsuń